Ta wyprawa przyniosła ogrom słońca, śnieg, mróz, trochę krwi, głośne chrapanie i ogromną satysfakcj
Na nasz drugi wyjazd w Alpy wybraliśmy Bishorn (4.153 m n.p.m.) w szwajcarskich Alpach.
Można na niego wejść ze schronisk Turtmann-Hütte (2.519m) lub Cabane de Tacuit (3.256 m). My wybraliśmy to drugie.
Mimo wyjazdu do Szwajcarii i tylko 3 uczestników wyjazdu, udało się nam utrzymać w dość niskie koszty – poniżej 800zł /os.
Dzień 1
Jak za pierwszym razem w Alpach, tak i teraz wyjechaliśmy z Wrocławia na noc. Wyjechaliśmy ok 15:00.
Niespodzianką był dojazd do tunelu, do którego doprowadziła nas nawigacja. Nie ostrzegła nas jednak, że przez tunel można przejechać wjeżdżając na specjalne wagony, a pierwszy kurs jest o 6:00.
Mając dużo czasu zajechaliśmy na polną drogę, rozłożyliśmy karimaty i zrobiliśmy drzemkę. Rano po ciepłym śniadaniu pojechaliśmy na pociąg.
Dzień 2
Naszym miejscem docelowym była dolina Zinal, z której idzie najpopularniejszy szlak na szczyt Bishornu.
Na parking dojechaliśmy ok 10:00.
Dzień był dość chłodny, ale dzięki przelotnym chmurom widoki były rewelacyjne. Szczególnie jak wyszliśmy nad poziom chmur.
Mnie ponownie na wysokości 2.900-3.000 m zupełnie odcięło do do samego schroniska ruszałem się jak mucha w smole. Uznałem to za granicę, od której mój organizm reaguje na niższą ilość tlenu (później na Monte Rosa i Matterhorn okazało się, że to raczej słaba kondycja niż niezmienialna specyfika organizmu)
Widoki spod schroniska Cabane de Tracuit (3.256 m) ponownie spowodowały, że zatrzymaliśmy się na dłużej ze szczękami na śniegu.
Namiot robiliśmy niedaleko schroniska Cabane de Tracuit, ale tak, żeby nie było nas widać. Obsługa nie była zachwycona, ale przychodziliśmy tam coś zjeść i wypić, więc nic nie mówili.
Śniegu było sporo, więc wyrównaliśmy sobie miejsce na namiot i zrobiliśmy mały nasyp przeciwko wiatrowi.
Dzień 3
Trzeci dzień poświęciliśmy na aklimatyzację.
Trochę dreptaliśmy po okolicy, graliśmy w karty w schronisku. Poprawiliśmy też nasz namiot, bo wiało coraz bardziej.
W nocy temperatura spadła poniżej 0, wiał mocny wiatr i wreszcie spadł śnieg. Wybranie miejsca nieco poniżej skał i okopanie opłaciło się. Nasz namiot pozostał cały jako jedyny.
Dzień 4
Wstaliśmy o 4:00, zjedliśmy śniadanie, było prawie bezwietrznie.
W okolicy szczytu widoki były obłędne, mam nadzieję, że zdjęcia choć trochę je oddają.
Przed samym szczytem jest krótka grań i śnieżny strony uskok, na którym trzeba bardziej uważać. Ten wąski odcinek pokonuje się wahadłowo.
Ze szczytu widać słynną północną ścianą Weisshorn, dalej Dom, Tashorn i pasmo Monte Rosa.
Po zejściu zjedliśmy coś, dłuższą chwilę cieszyliśmy oczy, a później spakowaliśmy nasz majdan i na dół.
I tu zaczął się problem, bo Zbyszkowi but otarł piętę. Z każdą chwilą było coraz gorzej. Wysokie, grube buty okazał się złym pomysłem na chodzenie w niższych partiach. (na letnie wyjazdy polecamy koniecznie zabrać buty podejściowe).
Po zejściu ze szlaku chłopaki usiedli, a ja bez plecaka pobiegłem w dół drogi na parking. Przyjechałem po nich i już razem pojechaliśmy na pole namiotowe.
Dzień 5
Ostatni dzień to już odpoczynek w typowym miasteczku szwajcarskich Alp.
Brak możliwości komentowania.