Pomysł na Zugspitze pojawił się zimą 2016 roku. Jest to najwyższy szczyt Niemiec, co wystarczyło aby znalazł się w kręgu zainteresowania. Na szczyt prowadzi ładna ferrata „piekielną doliną” oraz, co było dość ważnym elementem, znajduje się blisko Wrocławia.
Mieliśmy jechać 28-30 lipca, ale ze względu na załamanie pogody przełożyliśmy wyjazd o tydzień. Nie to jednak było największą zmianą.
Początkowo planowane były 2 samochody i 7 osób (tyle początkowo było chętnych). Skończyło się na 4-osobowej ekipie w jednym aucie, w tym 2 osoby, których zupełnie nie znałem. Chłopaków znał Maciek, więc mu ufałem… zapytałem tylko czy oni też są takimi harpaganami jak on (Maciek biega ultramaratory górskie). Maciek spokojnie odpowiedział „nie, to są normalne ziomki”.
Jak już spotkaliśmy się w dzień wyjazdu, na parkingu poznałem Adriana i Błażeja, przepakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy, zapytałem ich ile biegają. Oczywiście jeden biegał już maratony, drugi ultramaratony górskie 😀
Zugspitze (2962 m n.p.m.)
Jest najwyższym szczytem w Niemczech i należy do Korony Europy. Zugspitze leży w paśmie górskim Wettersteingebirge w Alpach Bawarskich, na granicy niemiecko-austriackiej w okręgu Garmisch-Partenkirchen.
Dojazd
Plan wyjazdu był dość prosty. Wyjechaliśmy z Wrocławia w czwartek 22 i dojechaliśmy do Garmisch-Partenkirchen o 6 rano. Trasa prowadzi prawie cały czas autostradą.
Nocowanie w namiotach
W okolicach Garmisch są 2 pola kempingowe. Recepcje są otwierane o 8:00, więc spędziliśmy wczesny poranek na kawie i szwędaniu się po Garmisch. O 8 okazało się, że wybrane pole kempingowe jest przeznaczone tylko dla kamperów. Zostaliśmy skierowani na pole kamperowo-namiotowe znajdujące się tuż przy drodze z Garmisch do Gronau. Pole znajduje się po prawej stronie. Punktem charakterystycznym może być sklep Aldi, który jest dokładnie po drugiej stronie ulicy.
Pierwszy dzień relaksu
Przy kwaterunku otrzymaliśmy karty pobytu, które upoważniały do przejazdów autobusami na trasie Garmisch-Partenkirchen-Eibsee. Po rozbiciu namiotów mieliśmy praktycznie cały dzień wolny na zapoznanie się z okolicą. Postanowiliśmy zobaczyć słynne jezioro Eibsee. Jest malowniczo położone u podnóża Zugspitze. Oczywiście skorzystaliśmy z okazji i sprawdziliśmy temperaturę wody, była wyjątkowo ciepła. Niesamowite przeżycie kąpać się w jeziorze z widokiem na najwyższą górę Niemiec.
Plan na szczyt mieliśmy dość ambitny. Zakładał wejście na szczyt przez „piekielną dolinę” Höllental, a zejście przez dolinę Reintal. Zakładaliśmy 16h w górach i około 30km, w tym 8h podejścia oraz 8h zejścia, zakładając b. szybki chód.
Podczas kolacji kolejny raz sprawdziliśmy pogodę i nie wróżyła nic dobrego. Wszystkie prognozy wskazywały na deszcz w okolicach godz. 14. W związku z niekorzystnymi prognozami przesunęliśmy nasz start z godz. 3 and 2 w nocy, aby żadna burza nie złapała nas na via-ferracie.
Ok 19 już wszyscy smacznie spali, co nie było trudne biorąc pod uwagę, że całą noc jechaliśmy i byliśmy mocno zmęczeni. Przed snem przygotowaliśmy plecaki z niezbędnym sprzętem oraz zapasami jedzenia na cały dzień.
Jak weszliśmy na Zugspitze?
Pobudka o 1:15 i o 2 w nocy już byliśmy na parkingu przy Hammersbach. Parking na 24h kosztuje 5 euro. Z parkingu należy jeszcze podejść około 300m do początku szlaku.
Na szczyt prowadzi szlak 831A, który wg. mapy przewidziany jest na 9h. Z uśmiechami na twarzy i zapalonymi czołówkami ruszyliśmy po przygodę. Po około 30-40min doszliśmy do rozwidlenia, którego nie było na mapie. Oba szlaki prowadziły do schroniska Höllentalangerhutte. Po krótkim zastanowieniu się wybraliśmy lewy, po pierwsze prowadził przez schronisko Höllental-Eingangshute, które było w naszym planie początkowym, a po drugie był 30min szybszy.
Jak się okazało schronisko Höllental-Eingangshute to wejście do Hoellentalklamm. Hoellentalklamm to kraina wodospadów, wydrążonych w skałach przejść i mostków. Piękne miejsce, które zdecydowanie warto zobaczyć. Przy schronisku Höllentalangerhutte zrobiliśmy pierwszy przystanek na szybki posiłek oraz toaletę.
Schronisko było otwarte co na miło zaskoczyło. Po około 10min ruszyliśmy w dalszą drogę. Po około 1h od schroniska docieramy do via-ferraty. Wchodzimy na nią jeszcze w ciemności. Nie jest to długa droga, raptem kilkadziesiąt metrów w pionie. Tak się złożyło, że zaraz po skończeniu tego odcinka ferraty zaczął się wschód słońca. Po lewej i po prawej wspaniałe góry, a przed nami wstaje słońce. Przepiękny widok.


Ruszyliśmy dalej, to był monotonny i dość płaski, około 2-godzinny odcinek do czoła lodowca. Wodę uzupełniliśmy w napotkanych po drodze strumieniach. O dziwo nic nam po niej nie było 🙂
Lodowiec z oddali wyglądał dość niepozornie. Wydawał się wręcz malutki i krótki. Nawet zastanawialiśmy się czy był sens dźwigać raki. Po dotarciu na miejsce okazało się, że czeka nas spory kawałek lodowego trekkingu. Zakładamy raki i szukamy drogi. Po kilkunastu minutach braku rezultatów w szukaniu jednoznaczych śladów postanowiliśmy iść w linii prostej do ściany, na której widzieliśmy wspinających się przed nami ludzi. Droga przez lodowiec jest dość bezpieczna, ale z powodu braku śniegu wymagała użycia raków. Szczeliny, których jest dużo są dobrze widoczne i nie sprawiało żadnego kłopotu ich omijanie.
Po dotarciu pod ścianę ukazała nam się piękna i ze sporą ekspozycją via-ferrata. Szczyt jest już na wyciągnięcie ręki, ale dotrzemy do niego dopiero po około 2h.
Z góry widzimy, że nie tylko my mieliśmy kłopot ze szlakiem przez lodowiec. Każda kolejna grupa wybiera inny wariant drogi, co z góry wygląda dość zabawnie.
Przed samym szczytem mijamy osoby które widzieliśmy na ścianie, gdy pokonywaliśmy lodowiec. Chłopaki zatrzymali się, aby zrobić filmik dronem. Mijamy ich i napieramy na szczyt. Droga na sam szczyt jest ubezpieczona, co nie oznacza, że bezpieczna. Nagle słyszymy małą lawinę kamienną. Kamienie trzaskają głośno, lecąc prosto na grupę chłopaków tuż za nami. Ostrzegamy się nawzajem i chowamy przy skałach. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Kilka minut później już jesteśmy na szczycie.

Na szczycie tłum ludzi. Prawie wszyscy to wycieczkowicze z wyciągów (aż 3 wjeżdżają na szczyt). Po odczekaniu w kolejce docieramy pod krzyż i robimy sobie kilka pamiątkowych fotek. Niestety szczyt jest w chmurach, więc nie możemy podziwiać widoków.

Na szczycie są 2 duże schroniska, Niemieckie oraz Austriackie. Wypiliśmy kawkę, uzupełniliśmy wodę.
W schronisku mamy też mały epizod, 30 min szukamy zejścia na szlak. Jest tam tak dużo zabudowań, przejść między dwoma restauracjami i dodatkowo trwa remont, że dopiero czwarta napotkana osoba z obsługi prawidłowo wskazała nam drogę.
Początkowo powrót prowadzi przez ubezpieczoną drogę (niby ferrata). Niektóre osoby wchodziły z lonżami, ale były to pojedyncze przypadki. Dalej szlak przechodzi w dość sypki piarg. Próbujemy zbiegać, ale ruch na szlaku jest tak duży, a piarg tak niestabilny, że mozolnie przesuwamy się na dół.
Chłopaki chcieli wolno truchtać, bo wg. wyliczeń czekało nas 20km trekkingu. Przyznam, że ja szybko wyczerpałem bateryjki i nie miałem sił na bieganie.

Jak się później okazało trasa na dół ze szczytu ma 26km. Zajęło nam to 10h i wiele wysiłku. Dotarliśmy do skoczni w Garmisch kilka minut po godz. 18.
Niby odcinek z Garmisch do Hammersbach to tylko 5km, ale ja od razu powiedziałem, że nie zrobię już ani kroku dalej. Po prostu się zbuntowałem 🙂 nie decydujemy się na kolejne 1,5h spaceru i wybieramy szybki środek transportu. W Garmisch łapiemy taxi do Hammersbach, gdzie zostawiliśmy samochód. Po dotarciu na pole namiotowe czekało na nas dzień wcześniej zakupione piwko.
W ten oto sposób udało nam się w 16h wejść i zejść z Zugspitze, w sumie 36km.
A dla mnie to był bardzo ciężki dzień. Gdyby chłopaki nie zwolnili do mojego tempa to nie miałbym szans nadążyć na nimi. Na polu namiotowym byłem tak samo wykończony jak i bardzo szczęśliwy.













Brak możliwości komentowania.