Tegoroczna edycja Biegu Rzeźnika była wyjątkowa. Brak expo, wspólnego startu oraz punktów odżywczych sprawił, że był to niezwykły bieg.
Organizator zdecydował się na bieg w formie prawie indywidualnej. Można było sobie wybrać dowolną godzinę startu i teoretycznie zakończenia wyścigu gdyż nie obowiązywały limity czasowe. Niektórzy z uczestników robili sobie przerwę w trakcie biegu na odświeżenie się we własnych kwaterach.
Maciek z Błażejem zdecydowali się na start o 3: 30 w czwartek 11.06. Dokładnie o wybranej wcześniej godzinie stawili się na starcie Rzeźnika Ultra i ruszyli w swoją 108km (110km) trasę po Bieszczadach. Trasa ze względów logistycznych była podzielona na 3 pętle. Po każdej pętli przebiegało się przez strefę start/meta gdzie chłopaki zorganizowali sobie punkt odżywczy. Punktem odżywczym był zaparkowany w pobliżu samochód wypełniony wszystkim, co potrzeba, aby przetrwać bieg. Pierwsza pętla, która liczyła sobie ~44km poszła całkiem sprawnie. Błota na trasie było umiarkowanie, zdarzały się elementy biegowe i nie padało. Czas na pierwszy przepak.
Samochód był zaparkowany około 100m od trasy biegu. W samochodzie było prawie wszystko. Najlepszy punkt odżywczy ultra zawodów. Zaopatrzenie było podzielone na 2 skrzynki, picie i jedzenie. W skrzynce jedzeniowej w termosach znajdowała się ciepła pomidorówka z ryżem, i ciepły makaron z sosem pomidorowym, pokrojone pomidory, słone i słodkie przekąski, bułeczki wege i nie wege, po prostu full wypas. Skrzynka z napojami była zaopatrzona równie wybornie. Piwko alko i bez alko, redbull, wcześniej przygotowane izo z kofeiną i bez. Ciepła herbata i kawa w termosach i oczywiście duże ilości czystej wody. Na siedzeniach znajdowała się szatnia i zaplecze medyczne. Wcześniej przygotowane komplety butów i skarpetek, ciuchy na zmianę w przypadku załamania pogody, apteczki na wypadek problemów zdrowotnych.
Po szybkim i sprawnym przepaku, (pomidorówka weszła cała), chłopaki polecieli na drugą pętle. Tu zaczęły się już pierwsze kryzysy. Chłopaki się lekko przejedli i nie mogli sprawnie podchodzić, a początek to bardzo długie podejście. Musieli się wdrapać z 560m na 1140. Na ultra trawienie działa szybko więc i kryzys szybko został na nimi. I właśnie po przebiegnięciu przez Duże Jasło zaczęło się prawdziwe ultra i największe wyzwanie tego biegu. Przyszła burza i ogromna ulewa. Gdy chłopaki byli w drodze na Fereczatą dobiegali do centrum wspomnianej burzy. Pioruny waliły dość blisko, więc nie pozostało nic innego niż znaleźć w miarę bezpieczną kryjówkę, kucnąć na ziemi i przeczekać. Nie było sensu ryzykować. Wyładowania minęły po kilkunastu minutach, ale ulewa trwała nadal.
W deszczu kontynuowali bieg, ale już nie szło tak sprawnie jak na pierwszej pętli. Po ulewie to już prawdziwe błotne SPA. Drugą pętlę kończą po 16,5 godzinach biegu. Późnym popołudniem wychodzą na 3 pętle. Trzecia pętla to „jedyne” ~25km, ale jest ona ze względu na profil najcięższym odcinkiem całego biegu. Trasa jest najbardziej błotna ze wszystkich odcinków, przekracza się kilka rzek, a po intensywnych opadach nie są to już strumyki. Do tego dochodzi pokonania całego odcinka w nocy i na dużym zmęczeniu. Na tej pętli chłopaki mają największy kryzys. Od jednego z mijanych kolegów dowiadują się, że mogli skończyć po 80km i być kwalifikowanym na Biegu Rzeźnika.
Kryzys trwał około 2h i nagle chłopaki czują metę. Bieg zbliża się do końca. Na tyle ile się da przyśpieszają i lecą do mety na ile warunki pozwalają. Bieg bardziej przypomina jazdę figurową na lodzie już bieganie po górach, ale ślizgami i telemarkami dobiegają do mety.
Wynik 23 godziny 51 min nie powala, ale daje ogromną satysfakcję, zwłaszcza w takich warunkach.
Dla obu jest to najbardziej błotny bieg w życiu. Podobno ilość błota przebiła nawet słynną edycję Łemkowyny 2016.
Zdjęcia: Własne oraz fanpage Bieg Rzeźnika.
Brak możliwości komentowania.