Zwykle zimą nie mamy szczęścia do pogody na Śnieżniku, ale tym razem byliśmy rozpieszczani.
Mieliśmy kilka lat przerwy w takich wyjazdach, więc tym bardziej cieszyliśmy się na ten wypad. Z Wrocławia wyjechaliśmy przed 19-tą, droga do Międzygórza dłużyła się nam przez spory ruch i roboty drogowe. Samo wejście z parkingu poszło nam szybko, ale zdziwienie przyszło kiedy podchodziliśmy już pod schronisko i było kompletnie ciemno. Dosłownie wszystkie światła były zgaszone, z zewnątrz wyglądało jak zamknięte. Na szczęście dostaliśmy pokój i mogliśmy zacząć nocne rozmowy o wszystkim i niczym.
Jacku, dziękujemy za gościnę!
Sobotę zaczęliśmy wcześnie, bo o 6:30. Zebraliśmy się i szybkim marszem na Śnieżnik. Kiedy byliśmy jakieś 5 min od szczytu zaczęły napływać ciemne chmury, już myśleliśmy, że znowu nici z oglądania wchodu.
Na szczycie oczywiście wiało okropnie, dobrze, że mogliśmy schować się w wieży i poczekać na wschód.


Kiedy zza horyzontu wychyliła się złota tarcza byliśmy pewni, że warto było wstać wcześnie i marznąć. Nareszcie mogliśmy podziwiać grę światła – to wyglądało jak wulkan wyrzucający lawę i płonący las 🙂



Powrót na śniadanie był równie malowniczy.






Dalsza część soboty była intensywna, trasa wyniosła 19 km i 800 m wzniosu. Przeszliśmy zielonym szlakiem przez Mały Śnieżnik, Puchacz, Trójmorski Wierch. Dalej czerwonym minęliśmy Kamienny Garb, zeszliśmy na niebieskim pod Wysoczkę i wróciliśmy na szlak do schronisko na rozdrożu Pod Małym Śnieżnikiem.


Po powrocie do schroniska zastaliśmy długaśną kolejkę do restauracji, więc poszliśmy się rozgrzać i odpocząć. Skończyło się na przekąsce i porządnej drzemce 🙂
Wieczorem Maciek wyskoczył jeszcze pobiegać, a mi zachciało się jeszcze pomarznąć przy zachodzie. I tu muszę przyznać, że do zachodów pod Śnieżnikiem mam szczęście i zwykle przyciągają oko.


W schronisku nie mogło obyć się bez pysznego naleśnika z serem i jagodami, baardzo polecamy.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz