Rysy zimą – Tatry

Prognozy dla Tatr zmieniały się i nie wiedzieliśmy, czy pojedziemy, ale pożyczyliśmy ABC lawinowe i byliśmy gotowi na Rysy. Zdecydowanie opłaciło się.

Ten wyjazd uraczył nas nie tylko idealną pogodą pierwszego dnia, paskudną drugiego, pyszną pizzą w Zakopanem, kawą w schronisku, ale i długimi rozmowami o życiu, motywacji, ambicjach. Rozmowom nie było końca.

Rysy

Wstaliśmy wcześnie rano, w sumie jeszcze w nocy

Z pensjonatu mieliśmy ok 25min na parking na Łysej Polanie. Na szlak wyszliśmy o 4:45 i nie byliśmy pierwsi 🙂

Trasa oczywista: Palenica Białczańska – Morskie Oko – Czarny Staw pod Rysami – Bula pod Rysami – Rysy. Tą samą drogą wróciliśmy na parking.

Przy Morskim Oku byliśmy ok 6;35, spotkaliśmy tylko kilka osób. W schronisku było też kilka osób zbierających się do wyjścia. Zjedliśmy drugie śniadanie i ruszyliśmy przez zamarznięte stawy w górę.

Wraz z pięciem się do góry przybywało ludzi na szlaku, ale tłoku jeszcze nie było.

Na wierzchołku zameldowałem się ok. 10:20

Wierzchołek Rysów (2499 m) leży na granicy polsko-słowackiej i jest najwyższym szczytem Polski. Ale pewnie niewiele osób wie, że zaraz obok jest także słowacki wierzchołek środkowy Rysów (2501 m). Były dobre warunki, więc z przyjemnością poszedłem na niego.

Schodząc w dół minąłem dosłownie sznur ludzi idących w górę i w dół.

Tu chciałbym wspomnieć o aspekcie niebezpieczeństwa wynikającego z niewiedzy lub lekceważenia.

Warunki w Tatrach były idealne, coo skusiło wielu chętnych na wejście na najwyższy polski szczyt. Niestety wielu śmiałków było bez odpowiedniego sprzętu lub źle go użyło.

Pamiętajmy, że Rysy to nie jest podejście do Czarnego Stawu. Jedynka lawinowa nie gwarantuje, że lawiny na pewno nie będzie, a raki tego, że się nie potkniemy.

Jeśli chcecie iść na trudniejsze szczyty, a nie macie doświadczenia, to polecam najpierw zdobyć je na łatwiejszych, zrobić kurs turystyki wysokogórskiej, skorzystać z pomocy bardziej doświadczonych znajomych lub zawodowych przewodników.

Więcej napisałem w poniższym poście na facebooku.

Po bezpiecznym zejściu, ok. 12:30 delektowaliśmy się kawą pod schroniskiem.

Trasa: 30 km, 10h i 1.600 m wzniosu.

Kasprowy Wierch

W niedzielę pospaliśmy trochę dłużej, kolejkę mieliśmy dopiero o 8:30. Więc spokojnie zjedliśmy jajecznicę i co tam jeszcze mieliśmy ze sobą. Podjechaliśmy na jeden z płatnych parkingów na ul. M. Karłowicza.

Mieliśmy plan, chcieliśmy przejść wjechać kolejką z Kuźnic na Kasprowy Wierch, stamtąd przejść przez Kopę Kondracką, Małołączniak na Ciemniak i z powrotem na Kasprowy i kolejką w dół. Plan nie ambitny, ale widokowy, idealny na niedzielę, żeby o normalnej godzinie wrócić do Wrocławia.

Niestety pogoda okazała się znacznie gorsza niż prognozy. Po wjechaniu na Kasprowy wiał mocny wiatr z silnymi podmuchami.

Zaczęliśmy iść w stronę Czerwonych Wierchów, ale podmuchy były na tyle silne, że zdecydowaliśmy się nie ryzykować iść granią.

Zawróciliśmy i chcieliśmy przejść przynajmniej na Beskid, może na Liliowe. Ale po chwili i tam stwierdziliśmy, że nic nie widać, sypie w twarz zmrożonym śniegiem, wieje tak samo mocno. Nie byłby to ani wyczyn, ani przyjemność.

Wygrał rozsądek i komfort 🙂 żeby choć trochę skorzystać z dnia, poszliśmy na dół. Z Kasprowego Wierchu przez dolną stację kolejki krzesełkowej Gąsienicowej i Murowaniec.

W schronisku zrobiliśmy sobie długą przerwę na obowiązkową kawę i szarlotkę, z widokiem na tatrzańskie szczyty. Po lenistwie zeszliśmy do Kuźnic i do auta.

Trasa: ok. 10 km i 3:12 h, głównie w dół.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *