Za cel wzięliśmy sobie zdobycie trzech czterotysięczników Alp Penińskich. Jechaliśmy z dużymi oczekiwaniami także dlatego, że poprzedni wyjazd w Alpy Pennińskie, w pasmo Monte Rosa, po prostu nas zachwycił.
Nasza mała wyprawa rozpoczęła się w połowie lipca, kiedy pogoda w Alpach zwykle bywa bardziej stabilna. Trzy dni akcji górskiej i powrót do Polski w niedzielę – taki plan pozwolił nam zmieścić się w ramach krótkiego urlopu.
Dzień 1: Środa – Czwartek
Podróż i podejście do Rifugio Guide della Val d’Ayas
Wyjechaliśmy z Wrocławia w środowe popołudnie i po całej nocy w aucie dotarliśmy do Doliny Aosty. Saint Jacques to małe miasteczko z małym parkingiem w centrum, na którym można zostawić auto maksymalnie do 3h. Ok. 600m niżej od centrum znajduje się darmowy parking, na którym zostawiliśmy samochód. Parking (darmowy) – uwaga na wyznaczony teren pod przystankiem autobusowym z zakazem parkowania.
Po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy w trasę pnącą się przez malowniczą dolinę i mijającą schronisko Refuge Ottorino Mezzalama (3036 m). Strome podejście (10 km, 1736 m przewyższenia) nie pozostawiło złudzeń – kondycja w górach ma kluczowe znaczenie. Po dotarciu do Rifugio Guide della Val d’Ayas (3420 m) poczuliśmy ulgę, ale i pierwsze objawy początku aklimatyzacji. Wysokość dawała się we znaki – ból głowy i zmęczenie towarzyszyły nam przez resztę dnia.
Nocleg w schronisku zarezerwowaliśmy z wyprzedzeniem, jednak miejsc wolnych było dość sporo. Schronisko posiada 80 miejsc noclegowych. Standard wysoki schroniskowy. Większość to pokoje wieloosobowe. Schronisko oferuje wyżywienie. Standard schroniskowy. Można się najeść, ale nie przejeść.
Zaskoczyła na obiadokolacja. Po zjedzeniu małej porcji narzekaliśmy, że nie było to warte tych pieniędzy. Ale po chwili zaskoczyła nas dokładka, po niej drugie danie, a po nim jeszcze deser. Pierwszego wieczora załapaliśmy się jeszcze na kieliszek nalewki na lokalnych ziołach.
Całość zdecydowanie było warte swojej ceny 🙂
Dzień 2: Piątek
Nieudana próba wejścia na Pollux (4089 m)
Planowaliśmy ambitnie: Pollux i Castor jednego dnia. Śniadanie o 4:30. Po przebudzeniu okazuję się, że za oknami ulewa, a w oddali rozbłyski burzowych wyładowań. Pozostało nam zjeść śniadanie i wrócić na nasze koje.
Dopiero około godz. 9 pogoda się poprawiła, więc postanowiliśmy spróbować podejścia na Pollux. W stromym żlebie, śnieg utrudniał szybkie poruszanie się, musieliśmy wolno wykopywać sobie stopnie.
Doszliśmy do krótkiego, ale wymagającego dużej uwagi odcinka skalnego. Niestety widzieliśmy zbliżające się kolejne załamanie pogody, śnieg sypał coraz bardziej. Wszyscy jednogłośnie decydujemy o odwrocie i wracamy już w śnieżycy, a niżej w mokrym śniegu z deszczem.
Popołudnie mija na pogaduchach i odpoczynku.
Byliśmy trochę zawiedzeni tym dniem i rozmawialiśmy o planach o kolejnych. Kusiło nas, żeby odpuścić sobie wyrypy i cieszyć się widokami ze schroniska. Na szczęście Maciek zbuntował się i pozostaliśmy przy ambitnych planach na sobotę. Cieszymy się, bo prognozy pogody na sobotę są bardzo obiecujące.
Dzień 3: Sobota
Sukces – Castor i Punta Felik
Oryginalny plan na sobotę to zdobyć West Breithorn (4165 m) i Central Breithorn (4154 m). Mieliśmy jednak bardzo duży apetyt na Castora, który był głównym naszym celem na ten wyjazd. Po konsultacjach z kierownikiem schroniska, używając włosko-francusko-angielsko-migowego z pomocą google translatora, decydujemy się na opcję Castor (4228 m), Punta Felik (4174 m), Colle del Felik (4061 m), Felikhorn (4087 m).
O 5:30 ruszyliśmy na szlak w kierunku Castora. Zmrożony śnieg ułatwiał podejście, ale stromizny i oblodzenie w wyższych partiach wymagały pełnej koncentracji. Paluchy zmarzły nam porządnie. Po około 2,5 godzinach wspinaczki stanęliśmy na szczycie. Silny wiatr i mroźne warunki sprawiły, że na wierzchołku spędziliśmy tylko chwilę.
Dalsza trasa prowadziła wąską, śnieżną granią na Punta Felik (4174 m). Nie była bardzo wymagająca technicznie, ale trzeba mieć odporność na ogrom przestrzeni po obu stronach i ograniczone miejsce pod stopami. Widoki były zachwycające – szeroka panorama Alp z dominującymi czterotysięcznikami. Ta grań dała nam masę radości, wywołała głośne okrzyki radości u Wojtka i wynagrodziła nam mało udany piątek.
Dalej już trochę po śniegu i do schroniska.
Do samochodu wróciliśmy sąsiednią doliną przez schronisko Refuge Quintino Sella au Félik (3 585 m). Jak zapewniał kierownik, zejście okazało się równie malownicze. Schronisko, położone w zapierającym dech w piersiach miejscu, ugościło nas mocną kawą i pysznym ciastem. Po drodze zaliczyliśmy jeszcze łatwą ferratę o trudności A. Bardzo fajna, z wiszącymi mostkami. Dała nam dużo frajdy i dodała na koniec nieco adrenaliny.
Później już wielogodzinna mozolna wędrówka doliną do Saint Jacques.
Dzień 4: Niedziela
Powrót przez Chamonix
Od początku planowaliśmy nadrobić kilka kilometrów i wypić kawę z widokiem na Mont Blanc. Dzięki tunelowi pod Mt. Blanc droga z doliny Aosty do Chamonix mija szybko. Cena jednak zwala z nóg. My w lipcu 2024 płaciliśmy 55 EUR, dobrze, że mogliśmy to podzielić na czterech.
Kolejką wjechaliśmy na Brévent, by z perspektywy gór spojrzeć na majestatyczny Mont Blanc i całe pasmo. Mała czarna i tiramisu z widokiem na alpejskie szczyty była idealnym zwieńczeniem wyprawy.
Na dole jeszcze przespacerowaliśmy się uliczkami Chamonix, oglądnęliśmy kawałek zawodów na sztucznej ściance wspinaczkowej, kupiliśmy suweniry i wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski.