Matterhorn – spełnione marzenie

Ta góra przyciągnęła mnie, bo wiedziałem, że jest poza moim zasięgiem. Co było najtrudniejsze w wejściu na Matterhorn?

Spełnianie marzeń zajmuje mi trochę czasu.

Chodzenie po górach zacząłem wycieczką po Karkonoszach w 2009, pierwszy raz w Alpy pojechałem w 2013.
Około 2010 zamarzyłem o wejściu na Mnicha (wszedłem w 2020) i Matterhorn (nawet powstała koszulka podczas zmiany identyfikacji wizualnej Active Strategy). Wszedłem w lipcu 2023.

Matterhorn (4478 m) to szczyt w Alpach Pennińskich, jednym z najbardziej rozpoznawalnych na świecie. Dla Zermatt i Szwajcarii to jest żyła złota. Dla mnie to jeden z najpiękniejszych szczytów jakie widziałem.

Decyzja o wyjeździe w tym roku zapadła przypadkiem. W styczniu znajomy odwiedził Wrocław i przy piwku powiedział, że wybiera się latem na Matterhorn. Zapytał czy nie mam ochoty dołączyć, a ja znałem odpowiedź od razu.

Wojtku M., dzięki wielkie za pomoc w podjęciu decyzji!

Moje przygotowanie

W styczniu nie byłem zupełnie przygotowany fizycznie. Intensywny trening zacząłem końcem stycznia, składał się w kilku elementów:

  1. Rower stacjonarny – nie chciałem ryzykować odnowienia starej kontuzji, dlatego zrezygnowałem z biegania. Za to jeździłem rowerem. Przejechałem ponad 4.693 km.
  2. Schody – mieszkam w 11-to piętrowym bloku, więc chodziłem prawie tylko po schodach i robiłem treningi wchodząc od 10-18 razy na samą górę. W sumie wszedłem 5.477 pięter.
  3. Cardio – treningi głównie na brzuch, obwód i ręce (pompki i podciąganie na drążku).
  4. Ślęża (góra pod Wrocławiem) – dwa treningu w czerwcu, były dla mnie testem przed wyjazdem. Do plecaka zabrałem 6l wody, kończyłem trening z 4l. Pierwszy trening to 23km i 1800m wzniosu, drugi 24km i 1733m wzniosu.
  5. Góry zimą – we wcześniejszych latach uczestniczyłem w kursach turystyki wysokogórskiej i oswajałem się z chodzeniem w rakach, czekanem i w asekuracji lotnej.

Maćku, dzięki za wszelkie porady i motywację jak mi jej brakowało!

Plan wyjazdu

Dzień 1 – aklimatyzacja

Dojazd do Saas-Fee i wyjazd kolejką. Żeby złapać aklimatyzację weszliśmy na Allalinhorn (4027 m).

Na nocleg przejechaliśmy do Zerrmatt, żeby nastepnego dnia móc znowu wstać rano.

Dzień 2 – aklimatyzacja

Dalsza część aklimatyzacji to przejście grani Breithorn, która ma pięć wierzchołków:

  1. Roccia Nera (Schwarzfluh) – 4075 m
  2. Zachodni (Breithornzwilling) – 4139 m
  3. Wschodni (Breithornzwilling) – 4106 m
  4. Centralny – 4159 m
  5. Zachodni – 4164 m

Piękne widoki i trochę adrenaliny na pierwszych trudnościach skalnych😀

Zjazd kolejką do Zermatt i nocleg.

Dzień 3 – odpoczynek i do schroniska

Nie zrywaliśmy się rano, to był dzień odpoczynku i zbierania sił.

Wyszliśmy na kolejkę dopiero ok 13-tej. Z górnej stacji kolejki do schroniska Hörnlihütte (3260 m) szliśmy 1:47h. Drogo, ale warunki iście hotelowe i dobre jedzenie. Nie trzeba zabierać ze sobą śpiwora ani linera.

W schronisku odpoczynek, przepakowanie plecaka, dobra kolacja o 19:00. Niestety nie mogłem spać. Do ok 1-szej w nocy kręciłem się, a w głowie kołatała mi się masa myśli o wszystkim.

Dzień 4 – wejście na szczyt i powrót

Wchodziliśmy granią Hörnli (północno-wschodnia). Jest najłatwiejsza z dostępnych, choć nadal to nie jest spacerek.

Pobudka o 3:00 – toaleta, sprawdzenie sprzętu i dobre śniadanie. O 3:45 wszyscy staliśmy gotowi do wyjścia i 3:55 wyszliśmy ze schroniska.

Kilka minut od schroniska jest pierwsza ściana, przed którą czekamy w kolejce i pokonujemy z użyciem zamontowanej na stałe liny. Po wyjściu z tej kolejki zaczynamy mierzyć czas.

O 6:00 wita nas słońce.

O 6:15 meldujemy się w schronisku ratunkowym Solvayhutte (4003 m). Chwila odpoczynku, woda i dalej w górę.

Na szczycie meldujemy się o 8:10. Całość podejścia zajęła na ok 4h. Tam szybkie zdjęcie i bez napawania się połową sukcesu ruszyliśmy w drogę powrotną.

Droga w dół wcale nie szła szybciej. Zejście zajęło nam ok 4:50h.

W schronisku gratulacje, wieńce, specjalna orkiestra i oblewanie szampanem 😉

Po odpoczynku i spakowaniu rzeczy zostawionych w schronisku zeszliśmy do kolejki, dojechaliśmy do auta i ruszyliśmy w drogę do Polski.

Najtrudniejsze w wejściu na Matterhorn

Po powrocie znajomy zapytał co było najtrudniejsze w wejściu na Matterhorn?

Ciekawe, że moją pierwszą myślą było “te 5 miesięcy przygotowania”. 🤣

Brałem pod uwagę 5 czynników, które mogą nie pozwolić mi wejść:

  1. Trudność techniczna – nie było momentu, którego bym nie mógł pokonać (kiedyś trochę się wspinałem po trudniejszych drogach).
  2. Ekspozycja – też mnie nie blokowała, bo ucząc się wspinania oswoiłem się i nabrałem zaufania do sprzętu i liny wspinaczkowej.
  3. Kondycja – byłem w najlepszej formie w życiu i po dwóch poprzednich dniach nie czułem zmęczenia. Praktycznie nie reagowałem na wysokość zadyszką, bólem głowy ani innymi objawami które zdarzały mi się wcześniej powyżej 3000 m.
  4. Nieoczywisty szlak – wyszukanie drogi wśród kruchej skały, śniegu, czasami nawet lodu nie jest łatwe.
  5. Pogoda – ale tu mieliśmy szczęście to bezchmurnego i bezwietrznego dnia.

Jednak trudność tej góry polega dla mnie na połączeniu tych wszystkich czynników. Prawie 9h trzeba iść po terenie wymagającym mega koncentracji. Tam nie ma kawałka łatwej trasy. Do tego przez ekspozycję (na grani widać kilkaset metrów w dół) nie można wyluzować ani na chwilę, bo ewentualny upadek skończyłby się tragicznie.

Połączenie tego wszystkiego powodowało, że sam nie wszedłbym na pewno. Przez to ryzyko zdecydowałem się na wzięcie przewodnika.

Przewodnik

Oczywiście, że wiele osób wchodzi bez przewodnika. Ale w moim przypadku musiałbym poświęcić znacznie więcej czasu i pieniędzy na zdobywanie umiejętności do takiego stopnia, żeby ryzyko było minimalne.

Znajomość trasy, ogromne doświadczenie i asekuracja przewodnika spowodowała, że wszystkie trudności schodziły do akceptowalnego poziomu, bo w razie czego była lina i pewna ręka pilnująca mojego bezpieczeństwa.

Tu chcę podziękować Maćkowi Ciesielskiemu, Bartkowi Stoch-Michna i Wojtkowi Karpielowi.

Na koniec

Zrealizowałem marzenie, które chodziło za mną lata, wszedłem na Matterhorn. Długo będę go wspominać.

Wojtek Paździor

Brak możliwości komentowania.